Zdjęcia lisa od dawna "chodziły" za nami niczym niespełnione marzenie. Kilka niezbyt udanych, zrobionych z większej odległości tylko zaostrzyło nasz apetyt. Aż do pewnego sierpniowego poranka, kiedy lisa spotkaliśmy nad Biebrzą.

Od dwóch lat Carska Droga pokryta jest lśniącym, gładkim asfaltem. Po niegdysiejszych dziurach (niektóre przypominały wręcz leje po bombach) nie ma już śladu. Mimo tej metamorfozy, jedno pozostało bez zmian – Carska Droga wciąż jest jednym z najciekawszych biebrzańskich... ekosystemów. Oczywiście, to żart, ale liczba zwierząt, które widzieliśmy na tej drodze jest imponująca – łosie, sarny, bóbr, zające, zaskrońce, żurawie, kilka orlików krzykliwych... Robi wrażenie, prawda? Teraz przyszedł czas na lisa. Sierpniowe upały sprawiły, że nad Biebrzę był sens wyprawiać się wyłącznie z samego rana. Pobudka o 3, meldunek na bagnach – niedługo po 4. Kto widział wschód słońca nad spowitymi mgłami biebrzańskimi bagnami, wie, że warto.

Na wysokości Długiej Łuki, w oddali, zobaczyłem potężnego łosia z pokaźnym porożem. Wybór był prosty – aparat w dłoń i krótki poranny sprint. 


Dopiero w połowie kładki zauważyłem sympatycznego rudzielca. Młodziutki lis obserwował mnie przez chwilę. Szedł powoli kładką w stronę platformy widokowej, niewiele sobie robiąc z mojej obecności. Pilnował jedynie, żebym nie podszedł zbyt blisko.



W pewnym momencie skrył się w wysokich trzcinach i tyle go widziałem. Dowodem tego spotkania było kilka dość prozaicznych zdjęć. Ale to nie czas na napisy końcowe w tej opowieści. W połowie drogi między Długą Łuką a znajdującą się nieopodal wieżą widokową, wzdłuż Carskiej Drogi przechadzał się... lis. 







Dam sobie rękę uciąć, że był to ten sam zwierzak, którego widziałem wcześniej. Z nosem w trawie szukał kolejnych "kandydatów" na... śniadanie. Wskakiwał w zarośla i po chwili z nich wychodził, trzymając w pysku mysz bądź nornicę.




Na chwilę chował się w zaroślach, aby ponownie pojawić się kilkadziesiąt metrów dalej. Przebiegał z jednej strony drogi na drugą, jakby prowokował do zabawy. Niezbyt płochliwy, za to bardzo ciekawski. Niczym lisi celebryta dawał się fotografować w najbardziej wymyślnych pozach.




Już dzieci wiedzą, że każdy porządny lis składa się przede wszystkim z puszystego ogona i... chytrości. Ten jednak bynajmniej nie wpisywał się w ten wzorzec. Jego futro było całe skąpane w porannej rosie, a miejsce sprytu zajęła młodzieńcza ciekawość. Może właśnie dzięki temu możemy pochwalić się całkiem udanymi zdjęciami. Teraz bierzemy na celownik bobry. 

5 komentarze:

  1. Brawo! Lisek jest fantastyczny! A komentarz brzmi jak bajka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe, ile czasu trwało "polowanie" na Rudzielca?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lis wykazał się niespotykaną dla tego gatunku chęcią współpracy:) Pozował dobrych kilkanaście minut, choć niekiedy znikał w zaroślach, by po chwili znowu się pojawić. Jednym słowem - trafił się nam biebrzański celebryta:) Niestety, niedawno dowiedzieliśmy się, że ten przesympatyczny zwierzak (był jeszcze kilkakrotnie widziany w okolicach Carskiej Drogi) został potrącony przez samochód pędzący z zawrotną prędkością... Brak słów na określenie ludzkiej bezmyślności...

      Usuń
  3. O rety. Dziękuję za tą historię. Kilka lat temu zobaczyłam w nocy coś co myślałam że było lisem ale ogon nie był puszysty więc szukam i szukam co to za zwierzak był ale jedyne lisy z niepuszystym ogonem są daleko od Polski. W końcu pan mi dał pomysł - rosa! Był mokry! Zagadka rozwiązana :-)

    Pana lisek jest piękny. Super zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początkowo też nie mogłem pozbyć się wątpliwości, czy oby lis, na którego natrafiłem, zasługuje na miano 100-procentowego lisa:) Cóż, wszyscy przywykaliśmy, że lis musi być obdarzony puszystą kitą:) A "mój rudzielec" jej nie miał. Jednak mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że był nieodrodnym przedstawicielem lisiego rodu:)

      Usuń