Tego dnia warto było wstać o 4 nad ranem, żeby przywitać słońce nad biebrzańskimi bagnami. Tak wczesną pobudkę wynagrodził niesamowity widok łosi, które o tej porze wychodzą na śniadanie.


Wystarczyło wjechać Carskim Traktem na teren Biebrzańskiego Parku Narodowego, aby już po chwili dostąpić niezwykłego spotkania z tymi zwierzętami. W trzcinach, tuż przy drodze, dwa łosie zajadały się ze smakiem młodymi pędami roślin. Dzięki temu, że drzewa nie były jeszcze przystrojone w bujną zieloną koronę, wcale nietrudno było dostrzec parę smakoszy. Poprzyglądaliśmy się im chwilę, a kiedy łosie postanowiły się oddalić, my również ruszyliśmy w dalszą drogę.

Cóż za spotkanie

Po przejechaniu kilkuset metrów zobaczyliśmy samotnego łosia leżącego beztrosko na trawie. Widocznie postanowił odpocząć po sutym posiłku na przydrożnej łące. Zatrzymaliśmy się, aby zrobić zdjęcie. Byliśmy bardzo blisko, lecz zwierzak zdawał się kompletnie nie zwracać na nas uwagi. Wydawało mi się wręcz, że z politowaniem przygląda się, jak komicznie wyginamy się na wszystkie strony w poszukiwaniu najlepszego kadru. W pewnym momencie zaczęłam mieć wątpliwości, czy łoś jest zdrowy. Siedział spokojnie i obojętnie, od czasu do czasu leniwie podnosząc wzrok. Postanowiliśmy, że pojedziemy w kierunku pobliskiej wieży widokowej, a potem wrócimy, żeby sprawdzić, czy łoś nadal tu jest.

Śniadanie na trawie

Zanim dojechaliśmy do celu, w oddali zobaczyliśmy kolejne dwa łosie pasące się na leśnej polanie. Przyglądały się nam z daleka z dużym zaciekawieniem... Zatem i my postanowiliśmy przyjrzeć się im, ale z perspektywy wieży, skąd były lepiej widoczne. Pięknie wyglądały na tle trawiastej mozaiki, pokrytej srebrzystym szronem... Zrobiliśmy kilka zdjęć, a potem, przejęci poprzednim spotkaniem, wróciliśmy, aby sprawdzić, czy z rozleniwionym łosiem na pewno wszystko jest w porządku. Na szczęście nasze obawy okazały się nieuzasadnione.Łoś, po krótkiej porannej sjeście, bezszelestnie zniknął w trzcinach. Pozostawił po sobie puste miejsce i ... sympatyczne wspomnienie.

W kąpieli błotnej

W drodze powrotnej wypatrzyliśmy jeszcze dwa młode łoszaki ukryte w trzcinie. Najpierw dostrzegliśmy tylko zarys jednego z nich, ale potem, zza bujnych traw, niczym duch wyłonił się drugi...
O ostatnim spotkaniu z łosiem tego dnia aż wstyd mówić... Chęć obejrzenia zwierzaka z bliższej odległości była tak silna, że zapomniałam o wyznaczonych szlakach, rozsądku i bezpieczeństwie. Okazało się, że konsekwencją jednego nieopatrznego kroku była... niezapomniana kąpiel w biebrzańskim błocie! W tej sytuacji nawet kalosze okazały się zbędne... Zaskakująca przygoda wieńcząca wyprawę wiele mnie nauczyła, ale nie popsuła dobrego humoru. Już niedługo znów wyruszę na ekscytujące spotkanie z dziką przyrodą. Oprócz aparatu, zabiorę jednak ze sobą nieco więcej rozsądku :)














0 komentarze:

Prześlij komentarz