Kiedy o Lumo Bjalistoko usłyszeliśmy po raz pierwszy, zapachniało egzotyką... Okazało się jednak, że to, zapisana w języku esperanto, nazwa niesamowitego festiwalu, który już po raz drugi zagościł w kulturalnym kalendarzu Białegostoku.

Aż wstyd się przyznać, ale o pierwszej edycji Lumo Bjalistoko zupełnie nie mieliśmy pojęcia, a o drugiej dowiedzieliśmy się niemal w ostatniej chwili. Niestety, po raz kolejny czkawką odbija się nam niechęć do Facebooka i awersja do telewizji. Jeśli dołożymy do tego częste wyprawy na biebrzańskie bagna, bywa, że miejskie atrakcje całkowicie giną nam z oczu... Na szczęście instytucja poczty pantoflowej od niepamiętnych czasów ma się znakomicie. Informacja o tym, że w Białymstoku odbywa się jedyny w północno-wschodniej części kraju festiwal światła, choć nieco spóźniona, w końcu dotarła i do nas.

Kiedy w pierwszy dzień festiwalu zapadł mrok, światło stało się jedynym przewodnikiem, który towarzyszył przechodniom w miejskich wyprawach. Pokazy artystyczne, instalacje świetlne i iluminacje przygotowane przez artystów-wolontariuszy zabrały spacerowiczów w podróż pełną emocjonujących obrazów. W miejscach, które każdy białostoczanin doskonale zna, światło wydobywało z cienia nowe kontury i kształty. Części z nich nie sposób wręcz dostrzec, kiedy jest jasno. 


Rynek Kościuszki, plac przed Pałacem Branickich i park przy Teatrze Dramatycznym zamieniły się w eksperymentalną scenę. Spotkały się tu różne dziedziny sztuki, w których główną rolę odgrywa światło. Podczas wieczornego spaceru w centrum miasta można było między innymi obejrzeć pokazy mappingu 3D i taneczne harce z ogniem.

Nocne igranie z ogniem ku uciesze publiczności.



Furorę zrobiły też liczne instalacje świetlne, które dla wielu spacerowiczów okazały się idealnym tłem do „świetlistego selfie” na dobre zwieńczenie dnia ;)

Neonowy zwierzyniec spodobał się szczególnie dzieciom. Autorzy sugerują, że - ze względu na brak skutków ubocznych przebywania ze świecącymi  zwierzętami - docenić go powinni również alergicy :) 



Żeby kwiaty z plastikowych butelek rozkwitły, potrzebna była praca nóg i szybkie pedałowanie na rowerze.

Minibrain, czyli futurystyczny mózg, okazał się jedną z najchętniej fotografowanych instalacji.


Na koniec fire show, oczywiście, fajerwerki.

0 komentarze:

Prześlij komentarz